Religijna mafia

Sekta ta jest szczególnie niebezpieczna, oferuje przemianę człowieka w istotę wyższą, jednak stosowane przez nią metod prowadzą do psychicznego ubezwłasnowolnienia człowieka, wypaczają osobowość i są szkodliwe społecznie. Jest wiele dowodów, że przynależność do tego kultu prowadzi do rozpadu życia małżeńskiego, zerwania więzi z dziećmi i przyjaciółmi. W polskim raporcie BBN czytamy: „ Kościół Scjentologiczny (…) określany jest mianem „mafii religijnej.” W Polsce sekta ta podejmuje działania zmierzające do wyłudzenia środków materialnych na tak zwane orientalne techniki odnowy psychicznej. Z uwagi na nieprzychylną opinię międzynarodową grupa dąży do ukrywania swojej działalności w naszym kraju.” Tego typu działalność sekty została także potępiona i uznana za szczególnie niebezpieczną przez Parlament Europejski.


Założycielem scjentologii jest Amerykanin Hubbard, urodzony w Tilden w stanie Nebraska 13 marca 1911 roku. Już jako młody człowiek wykazuje On duże zainteresowanie kulturą i religiami Wschodu. Przyczynkiem do tych zainteresowań stają się zapewne liczne podróże do krajów Dalekiego Wschodu, które odbywa wraz z rodzicami. Echem tych podróży stają się także studia religii i filozofii azjatyckich, sam Hubbard twierdzi, że jego „liczne spotkania z czarownikami z Mandżurii, Indianami z plemienia Siuksów, z szamanami z północnego Borneo, z członkami różnych kultów w Los Angeles oraz przedstawicielami nowoczesnej psychologii, mistycyzmu i spirytualizmu pomogły mu stworzyć tło, na którym sformułował swój własny system filozoficzny.”1 Członkowie Kościoła Scjentologicznego często szczycą się, że ich guru ma pozycję i wiedzę naukową, nie ma jednak żadnych dowodów na poparcie tych informacji. Przez większą część swojego dorosłego życia założyciel sekty zarabiał pisząc książki z gatunku science – fiction, zajmował się także scenariuszami westernów i filmów przygodowych. Jednak przełomem w jego życiu był rok 1950, w którym to wydaje książkę „Dianetic: The Modern Science of Mental Healh”; staje się ona podwaliną nowej ideologii o nazwie „scjentologia” i jak twierdzą zwolennicy Hubbarda, „najważniejszym przełomem w historii człowieka.”2 Cztery lata później dopełnieniem tej książki staje się założenie Kościoła Scjentologicznego; w tym czasie nowy prorok napisał takie oto słowa: „Pisanie za które płacą centa od słowa, jest śmieszne. Jeśli człowiek chce naprawdę zarobić milion dolarów, najlepszym sposobem jest założenie własnej religii.”3

Doktryna stworzona przez Hubbarda jest synkretyczna. Łączy ona w sobie elementy zaczerpnięte z fantastyki naukowej, hinduizmu, buddyzmu, taoizmu, medycyny, psychoterapii i magii. Składa się z dwóch elementów: dianetyki i scjentologii. W ramach dianetyki rozwinął się na całym świecie swego rodzaju system psychoterapeutyczny, polegający na organizowaniu dla członków i sympatyków sekty horrendalnie drogich kursów tzw. audthingu. Kursy te mają przyczynić się do „odbudowy człowieka” i rozwoju jego podświadomości. Dianetyka określana jest jako studium anatomii ludzkiego umysłu i ma ona wyznaczać szlak ku całkowitej i niezniszczalnej wolności człowieka. Scjentologia natomiast powstała „jako próba podbudowania zbioru technik psychologicznych podstawami filozoficznymi (…). Scjentologia urzeczywistniła cel religii, wyrażony w całej pisanej historii człowieka:uwolnienie duszy za pośrednictwem mądrości. Jest to religia o wiele bardziej intelektualna niż ta, którą znał zachód aż do roku 1950.”4 Hubbard twierdzi, że w czaszce każdego człowieka zamieszkuje niewidoczna dla niego istota tzw. thetan, który przybył na ziemię z kosmosu aby dać nam pokój, zdrowie, harmonię i szczęście. Jednym z celów scjentologii jest wydobycie thetana na zewnątrz, tak aby się znalazł poza ciałem, ale w bliskiej mu odległości. „Odkrywca” thetana twierdzi, że ten nigdy nie umiera, lecz podlega prawom inkarnacji (najczęściej proces ten odbywa się na Marsie). Aby jednak ów „gość” czuł się u nas komfortowo i mógł prawidłowo spełniać swoje zadania musimy porzucić zdolność do samodzielnej refleksji. „Hubbard spodziewa się, że jego zwolennicy dosłownie przyjmą te koncepcje, gdyż – jak wyjaśnia – jest to sprawozdanie sporządzone w sposób zupełnie obiektywny i oparte na faktach czerpanych z ostatnich sześćdziesięciu trylionów naszej egzystencji”5

Cała teoria Hubbarda przesiąknięta jest wieloma neologizmami, a jej język jest niezrozumiały, zawiera w sobie wiele dawno odkrytych teorii, do których prawo odkrycia rości sobie założyciel sekty. A oto jaką ocenę wystawiła teoriom scjentologicznym dr Christofer Evans: „Wszystko to, czego on dokonał to nic innego jak zebranie pewnej ilości koncepcji psychologicznych, przybranie ich w swego rodzaju „hubbardyzmy”, jak na przykład „umysł analityczny”, „umysł reaktywny”, „anaten”, połączenie ich z koncepcjami z innych źródeł i przedstawienie całego tego konglomeratu najpierw jako dianetki, a później jako scjentologii. Nie stanowi to na pewno punktu zwrotnego w historii człowieka (…). Jest to teoria niedostatecznie rozpracowana, przeładowana żargonem psychologia na poziomie szkolnym.”6

Teorie Hubbarda zawierają w sobie wiele niedorzeczności, ale to nie przeszkadza wykładowcom Kościoła Scjentologicznego w znajdowaniu nowych adeptów, pragnących rozwiązać swoje problemy i rozwinąć możliwości twórcze. Przyjrzyjmy się więc teraz na czym polegają i dlaczego są atrakcyjne metody Scjentologów. Nabór do sekty dokonuje się za pomocą ankiety. Werbujący scjentolog wręcza przypadkowemu przechodniowi ankietę, w której zamieszczonych jest ponad dwieście pytań; od razu po jej wypełnieniu okazuje się, że ów człowiek ma olbrzymie problemy ze swoim zdrowiem i osobowością. Jedynym skutecznym antidotum na jego problemy jest kurs organizowany przez Kościół Scjentologiczny. Po wzięciu udziału w pierwszym kursie nigdy nie następuje poprawa, adept dowiaduje się, że musi poświęcić jeszcze wiele czasu i pieniędzy na kilka następnych. Kursy te mają kilkanaście stopni i oczywiście ich cena systematycznie rośnie. Osobom, które poddają się tym „zabiegom” obiecuje się poprawę współczynnika inteligencji, łatwość w kontaktach interpersonalnych, harmonię małżeńską, porzucenie nałogów, wyjście z nerwicy. Maurice C. Burrel tak opisuje przebieg kursów scjentologicznych: „Wszystko to wydaje się raczej rodzajem psychoanalizy drugiego gatunku. Adept siedzi przed E – metrem, który określany jest przez scjentologów jako dwudziestowieczny aparat do spowiedzi, a w rzeczywistości jest on czymś w rodzaju nieskomplikowanego wykrywacza kłamstw. Partner adepta „audytor”, stawia mu szereg pytań, których celem jest wgłębienie się w to co większość ludzi nazywa nieświadomością. Podczas takiej sesji pytań i odpowiedzi pre – clear trzyma po jednej elektrodzie w każdej dłoni. Impulsy elektryczne, rejestrowane przez E – metr, mają oznaczać obecność engramów w umyśle reaktywnym adepta. Po zbadaniu engramów pre – clear uzyskuje stopień oceniający wyzwolenie i można przystąpić do kolejnego kursu.”7 Wiele osób poddaje się tej niekończącej się liczbie zabiegów, wydając w ten sposób cały swój majątek. Scjentologowie prowadzą szeroko zakrojoną kampanię werbunkową szczególnie w środowiskach elitarnych biznesu, polityki, artystycznych, czyli wszędzie tam, gdzie mogą liczyć na wielkie pieniądze. Uczestnictwo w kursach jest pierwszym krokiem do członkostwa w Kościele Scjentologicznym, kiedy już przejdzie się tę fazę następuje kolejny etap – praca na rzecz sekty. „ Dla zwolenników nie jest możliwa jakakolwiek krytyka programu czy metod organizacji. Wobec krytyków z zewnątrz obowiązuje całkowita izolacja. Ludzi dzieli się na dwie grupy: należących do ruchu i jego przeciwników. Należący do ruchu są zobowiązani do bezpłatnego głoszenia doktryny i propagowania organizacji, oraz do bezpłatnej pracy w przedsiębiorstwach na rzecz organizacji(…). Jedną z podstawowych „zasad” Hubbarda jest wezwanie: „Róbcie pieniądze. Wykorzystujcie innych ludzi i nie przebierajcie w środkach.”8 Pomimo tego, że Kościół posiada ogromne fundusze, jego członkowie zmuszani są do ciężkiej darmowej pracy na rzecz sekty. Praca ta, uczestnictwo w psychoterapii, poddanie się ścisłej dyscyplinie i bezkrytyczne poddaństwo stanowią według Hubbarda najdoskonalszą drogę ku wolności. Głoszone hasła nieuchronnie budzą skojarzenia z przesłaniami nazistowskimi, tam również praca czyniła człowieka wolnym.

Kościół Scjentologiczny jest organizacją, w której dominuje system autorytarny, dla zdobycia środków finansowych przywódcy stosują metody sprzeczne z prawem, szantaże, kłamstwa, przemoc fizyczną i psychiczną. Sekta ma na swoim koncie wiele przestępstw finansowych, gospodarczych i podatkowych. C. Kissler, dyrektor firmy gromadzącej dane o kultach w Stanach Zjednoczonych wystawia scjentologom taką opinię: „jest ona najbardziej bezwzględnym, terrorystycznym, a zarazem najbardziej dochodowym kultem, jaki kiedykolwiek istniał w USA. Żadna sekta nie wyciąga tylu pieniędzy od swoich członków.”9

W krajach europejskich największą i najbardziej zorganizowaną grupę stanowią scjentolodzy działający w Niemczech. Założyciel sekty na początku lat siedemdziesiątych wymyślił plan „Królewna Śnieżka”, którego celem było napiętnowanie Niemiec jako nowego imperium zła rządzonego przez klikę psychiatryczno – nazistowską. Aby zrealizować zadanie Hubbard wprowadził metodę „świętego kłamstwa” oznaczało to, że dla dobra sprawy każdy mógł kłamać, fałszywie oskarżać i niszczyć wszelkie przeszkody. W lipcu 1977 roku, kiedy to FBI dokonało rewizji centrali sekty w Waszyngtonie, postanowiono zmienić plan wobec Niemiec. Rozwinięto ofensywę w kierunku opanowania firm i przedsiębiorstw, i skupienia ich pod nadzorem WISE (World Institute of Scientology Enterprices).

Obecnie organizacja ta liczy w Niemczech 30 tysięcy wyznawców, prowadzi siedem kościołów, dziesięć misji i trzy tak zwane „celibrity centetr”, przeznaczone dla prominentów. Oprócz kościołów scjentolodzy posiadają kilkanaście organizacji parawanowych, najprężniejsza z nich to Narconom, która wspomaga program walki z narkomanią wśród młodzieży. Można spotkać także inne nazwy tej organizacji Sea Org, Kościół Nowej Rozumności, Kościół Nauki o Wiedzy. W Polsce scjentolodzy chcieli zarejestrować swój kościół w 1993 roku jednak wniosek o rejestrację upadł z powodu braku wymaganej do rejestracji liczby osób.

Dr Z. Pasek z Instytutu Religioznawstwa UJ uważa, że polscy scjentolodzy działają nie jako kościół, lecz jako stowarzyszenia i spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, zajmujące się np., odnową psychiczną czy psychoterapią. Wiadomo także, że rodzimi scjentolodzy rozsyłają swoje publikacje, między innymi broszurę „Droga do szczęścia”. Których wydawcą jest Patronackie Stowarzyszenie Penitencjarne „Patronat” w Białymstoku.10 W Polsce scjentologowie prowadzą swą działalność szczególnie w Gdańsku, Lublinie, Warszawie i Białymstoku, w miesiącach wakacyjnych prowadzą agitacyję w miejscowościach nadmorskich, wśród wypoczywających.

Przypisy:

1 Maurice C. Burrell, John Allan Nie wszyscy są jednego ducha. PAX, W-wa 1988, str. 145

2 tamże, str. 145

3 tamże ,str. 147

4 tamże, str. 146

5 tamże, str. 148

6 tamże, str. 150

7 tamże , str. 153

8 Pawłowicz Z. Kościół i sekty w Polsce, Gdańsk 1996, str. 264

9 tamże str. 265

10 Internet htpp:// ovrworld. compuserwe.com// homepages/ Pietrasiewicz _ Adam/

JoK/Poznań

Nauczyciel cudów

Akademia Pełnego Zaangażowania (Endeavor Academy – EA) ma swój główny ośrodek na Polskę we Wrocławiu. Poza tym jej członkowie spotykają się w Warszwie, Bydgoszczy, Toruniu i w innych miastach.
Nauki głoszone przez EA oraz przeprowadzany przez nich „trening umysłu” czerpią inspirację z kontrowersyjnej księgi „Kurs Cudów”, Nowego Testamentu oraz programu leczenia alkoholików „12 Kroków”.


Program akademii ma doprowadzić do stania się „nauczycielem cudów” – nie chodzi przy tym o cuda magiczne, ale, jak sami mówią, o przebaczenie i miłość. „Nauczycielem cudów” zostaje się na drodze „transformacji umysłu”. Tej szczególnej przemiany osobowości doświadcza się poprzez czytanie lekcji „Kursu Cudów” połączone z medytacją nad nimi oraz nabywanie i przyswajanie materiałów szkoleniowych wydanych przez Akademię.
W Akademii najważniejszą osobą oraz niepodważalnym autorytetem jest Charles Anderson, przez swoich wiernych nazywany „Mistrzem-Nauczycielem” („Master-Teacher”).
Akademia zarejestrowana jest jako stowarzyszenie, gdyż – jak twierdzą jej adepci – nie ograniczają się do określonej psychologicznej lub religijnej orientacji (wypowiedź zamieszczona na stronach www należących do EA). Często jednak nazywają się bezkompromisowym zaangażowanym chrześcijaństwem (tamże). W rozmowie telefonicznej na pytanie, czy są chrześcijanami odpowiadają: „jesteśmy ponad wszelkimi religiami i wyznaniami”. Także w swoim „Wyznaniu wiary” podają: „Nie uważamy, abyśmy byli jakimś wyznaniem, ani też wcale nie dbamy o różne teologiczne doktryny czy w istocie o jakąkolwiek światową religię lub filozofię, czy też doczesne organizacje czy sposoby życia” (na stronie EA). Natomiast oficjalna nazwa tej organizacji w USA to: „New Christian Church of the Full Endeavor ” (Nowy Chrześcijański Kościół Pełnego Zaangażowania).
Patrick Miller w swojej książce opowiadającej o ludziach związanych z Kursem Cudów („Parę Faktów o Kursie Cudów”, FACIM) przytacza negatywne relacje byłych członków EA, a samą organizację określa jako wzbudzającą kontrowersje: „Ich najcięższy zarzut pada pod adresem zachowania samego Mistrza.
Val Scott, student z Kanady, który od 1979 roku brał udział dwa razy w zajęciach Akademii Endeavor, opublikował osiemdziesięciostronicową broszurę o swych doświadczeniach w Akademii, gdzie, jak twierdzi, Mistrz nie tylko obrażał go słownie, ale także dopuścił się napaści fizycznej. Kalie Picone z Massachusetts, która spędziła w Baraboo [amerykańska siedziba EA] trzy tygodnie, napisała w otwartym liście puszczonym w obieg w kręgach Kursu, że Mistrz ´atakuje wszystkich bez wyjątku ludzi za ich ciekawość intelektualną i za utrzymywanie swej tożsamości ´. Robert Lilly z Las Vegas w stanie Nevada, opisał Mistrza w liście rozesłanym drogą komputerową jako ´egomaniaka stosującego okrężne rozumowani i głupią logikę. Widziałem, jak wrzeszczał na ludzi i kłócił się z nimi, między innymi ze mną… Słyszałem, jak mówił rzeczy, które nawet jako metafory wyraźnie nie zgadzały się z Kursem. Prowadzone przez niego zajęcia były monologami, podczas których nie dopuszcza do żadnych dyskusji ani wątpliwości ´.”
Osoby związane z samym „Kursem Cudów” krytycznie podchodzą do Akademii. Tłumacz „Kursu Cudów” na język polski jednoznacznie negatywnie wyraża się o EA, na której spotkaniach był kilka razy w Warszawie. W prywatnej korespondencji pisze o organizacji jako o sekcie. Podkreśla też, że ich nauki nie mają nic wspólnego z księgą „Kurs Cudów”, „poza tym, że przynoszą ją na swoje mityngi”.

Do grupy tej trafiają osoby poszukujące autentycznego doświadczenia obecności Bożej w ich życiu. Także osoby przeżywające trudne sytuacje życiowe. Tu dowiadują się, że ich przeżycia to tylko „projekcje ich umysłu,”. Na kasecie video z Międzynarodowej Konferencji Młodych Liderów – „You Are The One – Tu chodzi o Ciebie” dla zobrazowania nierealności świata został wykorzystany fragment filmu „Matrix”. Członkowie EA powoli zaczynają wierzyć, że rzeczywistość – jaką do tej pory spostrzegali, nie ma żadnego znaczenia, że wszystko rozgrywa się w ich umyśle – zależnie od nich (!). Zamiast miłości i otwartości wzmacniają się w nich więc postawy egocentryczne i aspołeczne. Następuje ucieczka od rzeczywistości, w której czasem spotyka się cierpienie, śmierć i choroby, które nie są przezwyciężane poprzez rozwiązywanie problemów, leczenie ran, walkę ze śmiercią, ale wypierane przez adepta w świat jego myśli, iluzji oraz urojeń.
Członkowie EA wierzą, że wszystko dzieje się tylko w ich umyśle i to „Bóg jest Umysłem, którym myślą”. Uważają, że są doskonali, że obudzili się i odeszli już ze świata – tego „miejsca ciemności i śmierci” (strony EA). To powoduje pogłębianie izolacji ze światem zewnętrznym, adept EA zaczyna odcinać się od rodziny i bliskich, tym samym „skazany” zostaje na swojego Mistrza, nauczyciela i „nową rodzinę”.
Izolacja od świata i od osób, które w nim pozostają, jest naturalnym następstwem wiary w to, że „właśnie się obudziłem”. Świat, i wszystkie relacje i wspomnienia jawią się jako coś nierealnego. Podsycają to myślenie także teksty Mistrza-Nauczyciela regularnie odsłuchiwane z taśm. Na jednej z nich: „Posłuchaj tego wezwania” można usłyszeć: „Pamiętaj także, że w istocie ten stary świat spustoszenia i oddzielenia, w którym dotychczas z nimi współuczestniczyłeś, wszystkie te zmyślone wyobrażenia w waszych wspólnych wspomnieniach śmierci, które emanowały z twojego chwilowego wtargnięcia w ten świat, skończyły się już i przeminęły bardzo dawno temu. Oni są tylko historią pomyłki, która już dawno odeszła w zapomnienie. Wyzwól ich z niewoli czasu i przestrzeni, która została wymyślona w lęku przez twoją własną pozbawioną znaczenia tymczasową tożsamość. Patrz jak wskakują w światło wraz z tobą, gdy dopełniasz tej nieuniknionej rewolucyjnej metamorfozy ze swej własnej ludzkiej tożsamości w pojedynczy uniwersalny umysł wiecznie stwarzającej rzeczywistości.” (tekst polski całości nagrania można znaleźć na stronie Akademii). Oczywiste jest, że osoby „nieobudzone”, a więc także najbliżsi, rodzina i przyjaciele – są „tylko historią pomyłki”. Albo się obudzą dzięki EA, albo ich istnienie nie ma znaczenia…
Kolejnym z elementów „treningu umysłu” jest praktyka zawieszenia myślenia, tzw. „niemyślenie”, która konsekwentnie stosowana pozbawia zdolności krytycznego myślenia. Akademia, reklamując „Kurs Cudów” podaje: „System myślenia nauczany w Kursie Cudów nie jest bowiem oparty na tym, co dana osoba myśli, lecz w jaki sposób myśli. Nie odnosi się do koncepcyjnej treści myślenia, lecz do jego poluzowania i uwolnienia.” Ta praktyka odrywa adepta od myślenia koncepcyjnego, oddając go w sferę irracjonalizmu.
Przejęciu kontroli nad zdolnością myślenia adepta sprzyja kolejny element proponowany przez grupę – sposób tańca, będący formą medytacji. Taniec ten wprowadza uczestników w trans, w którym nie kontrolują swoich reakcji emocjonalnych, są rozkojarzeni i oszołomieni, co powoduje ich niemożność skupienia się i co za tym idzie krytycznej oceny informacji podawanych na spotkaniach EA.
Akademia jest nastawiona na werbowanie studentów. Swoje ulotki roznoszą głównie do akademików i na uczelnie. Jednakże nie brak tam także osób starszych. Te trafiły na Akademię w trudnych chwilach swojego życia (utrata pracy, załamanie po stracie bliskiej osoby, rozczarowanie innymi wyznaniami) i otrzymały tu bezwarunkową, tanią akceptację. Ich przynależność do elitarnej wspólnoty, odcinającej się od „świata” kompensuje wiele braków. Rodzina i bliscy początkowo myślą, że dzieje się coś dobrego. Bliska osoba w końcu, jak się im wydaje odrywa się od bólu i problemów, chodzi uśmiechnięta. Ta radość nagle okazuje się płytka i pozorna – „jakby ukochana osoba była na prochach”, ale także kosztowna. Nie chodzi już tylko o comiesięczne składki i pieniądze przeznaczane na materiały, ale o coś znacznie więcej, pojawiają się w rozmowie wzmianki o chęci sprzedaży mieszkania czy innych dóbr: „sami jesteśmy na tyle otwarci, że nie boimy się sprzedać wszystko, co mamy, aby dawać i tylko dawać. Ja osobiście sprzedałam działkę, aby pomoc w drukowaniu materiałów i z pewnością nie zawaham się sprzedać mieszkania, kiedy przyjdzie moment na kupienie stałego ośrodka dla naszej działalności”. (wypowiedź jednej z członkiń EA).
Studentom i innym adeptom Akademii oferuje się „atrakcyjny” wyjazd do USA. Równocześnie wmawia im się, że jest to bardzo ważne dla rozwoju duchowego. Adepci wyjeżdżają do Baraboo w stanie Wisconsin, gdzie mieści się główny ośrodek Endeavor Academy, zwany „Wiejską Siedzibą Boga”. Tam przechodzi się skondensowany „trening umysłu” z samym „Mistrzem-Nauczycielem”. Po takim kursie można zostać „nauczycielem cudów”, a może nawet „mistrzem”, o czym marzą członkowie EA.

Nadejście Wielkiego Przebudzenia – relacja osobista

Dla zobrazowania mechanizmów, wykorzystywanych przez Akademię Pełnego Zaangażowania, pozwolę sobie na przekazanie osobistych spostrzeżeń z udziału w sesji organizowanej przez tą grupę. Szczegółowo mechanizmy psychomanipulacyjne stosowane przez grupę oraz sposoby przejmowania kontroli nad adeptami opisał psycholog amerykański Steven Hassan na stronie: http://www.freedomofmind.com/groups/endeavor/endeavor.asp Tłumaczenie tego tekstu znajduje się na stronie: http://www.centrum.k.pl/tekst/endeavor.htm
Rok temu odbyła się we Wrocławiu sesja o nazwie „Nadejście Wielkiego Przebudzenia”. Przyjechali na nią członkowie organizacji z różnych państw i – ten najważniejszy, „Mistrz-Nauczyciel”, którego nazwiska nie chcieli zdradzić. Szczegółową relację z tego spotkania przedstawiła pani Eliza Głowicka, reporterka Gazety Wyborczej w artykule z dnia 7 kwietnia 2002 roku, pod nazwą: „Czy we Wrocławiu pojawiła się nowa sekta?” Zachowanie uczestników opisała w następujący sposób:
„Zabytkowa, wysoka sala. W niej około 100 osób. Z głośników leci głośna taneczna muzyka. Jasna blondynka o kręconych włosach potrząsa nerwowo głową i ramionami wyrzuconymi w górę. Ma nienaturalny wyraz twarzy i głośno się śmieje. Stojący obok niej ludzie robią to samo. Podnoszą rękę lub obie do góry, kiwają się w takt muzyki, uśmiechają się błogo lub coś wykrzykują po angielsku. Wchodzą na krzesła. Niektórzy mają przymknięte oczy. Otaczają starszego, na oko 70-letniego mężczyznę w białym podkoszulku, który przechadza się boso wśród zebranych. Jego słowa (amerykański, angielski) wywołują ekstazę. – Jesteście szczęśliwi? – woła.”
Uczestniczyłam jako obserwator we fragmentarycznej części tego spotkania. Wcześniej zapoznałam się z materiałami promocyjnymi Akademii i wyszukałam wszelkie informacje na jej temat. Mogłam doświadczyć osobiście, jak kult jednostki i mechanizmy grupowe mogą wpływać na zachowanie osób na sali – stałych członków grupy, osoby, które po raz pierwszy miały z nią kontakt i moje osobiste.
Pośrodku sali ustawione były krzesła, do ich zajęcia zapraszano nowo przybyłe osoby. Udało mi się nie skorzystać z miłego, ale natrętnego zaproszenia, dzięki czemu miałam lepszy widok na całą salę. Kiedy „Master” mówił wydawało się, że każde jego słowo wywołuje poruszenie i euforię. Mimo złego nagłośnienia tłumacza, wyraźnie słyszałam to, co mówił. Wcale nie było w tym nic nadzwyczajnego, a nawet można by zarzucić mu niespójność i nielogiczność wypowiedzi. I nie jest to tylko moja subiektywna opinia. Pewne frazy, które wypowiadał, wywoływały podobne reakcje histeryczne u wielu osób. Te osoby rozsiane były wśród siedzących na krzesłach, ale przede wszystkim – otaczały siedzących wianuszkiem.
Od razu pomyślałam, że dobrze zrobiłam odmawiając siedzenia na krześle. Jedna z osób, które skorzystały z tego zaproszenia, wyznała mi po spotkaniu, że co jakiś czas myślała: „chyba jest ze mną coś nie tak, skoro tyle osób rozumie o co temu człowiekowi chodzi a ja nie?”
Poza głośnymi okrzykami i histerycznym śmiechem – nieadekwatnym do wypowiedzi „Mastera”, o wiele bardziej niepokojące było to, co osoby w „wianuszku” robiły ze swoim ciałem. Stały na boso i uprawiały coś w rodzaju transowego tańca. Mocno potrząsały rękoma i nogami, głośno wypuszczały powietrze, machając przy tym silnie głową, wprowadzając się w stan odurzenia pozbywały się ze swojego umysłu realnie istniejącego świata. Rozpoczął się „trening umysłu”.

Podsumowanie

Akademia Pełnego Zaangażowania to organizacja o silnie rozwiniętej strukturze władzy. Na samym szczycie stoi „Master-Teacher”, potem są inni „Masters” – mistrzowie, są też „nauczyciele cudów” i ci, którzy się w nich dopiero „przeobrażają”. „Mistrzowi-Nauczycielowi” przypisuje się niemal boski autorytet. W każdym razie ma on prawo decydowania o ważnych sprawach życiowych pozostałych członków. Akademia izoluje się od reszty społeczeństwa. W grupie istnieje silny podział na to co wewnętrzne – „przebudzone” i to co zewnętrzne – „miejsce ciemności i śmierci”. Przy tym izolacja od świata zewnętrznego, od bliskich następuje stopniowo i jest natury psychiczno–emocjonalnej, nie fizycznej, chyba, że adept wyjedzie do Stanów Zjednoczonych. W grupie występuje specyficzna terminologia, zrozumiała jedynie dla członków. Akademia uzależnia swoich członków psychicznie i ekonomicznie za pomocą technik psychomanipulacyjnych. Członkowie wspólnoty są przekonani o jej elitarności, natomiast ich rodziny zauważają destrukcyjny wpływ EA na samych adeptów, sympatyków i całą rodzinę. Akademia ukrywa swoje cele oraz normy w sposób istotny regulujące życie jej członków. Zarejestrowała się jako stowarzyszenie, deklaruje, że nie ma nic wspólnego z żadna religią, natomiast funkcjonuje jak związek wyznaniowy.
Zebrane fakty, relacje osób bliskich i specjalistów, osobisty kontakt z członkami Akademi Pełnego Zaangażowania, ich wypowiedzi, materiały przez nich kolportowane i strony internetowe, a także wiedza z zakresu psychologii społecznej oraz psychologii osobowości, pozwalają mi stwierdzić, że opisana grupa kultowa ma charakter destrukcyjny.




BIBLIOGRAFIA

· Jolanta Podsiadła: „Szczęście dla wszystkich” Wieczór Wrocławia, 27.02.2002
· Eliza Głowicka: „Czy we Wrocławiu pojawiła się nowa sekta? Nadchodzi Wielkie Przebudzenie.” Gazeta Wyborcza Wrocław, 8.04.2002.
· Patrick Miller „Parę Faktów o Kurssie Cudów” FACIM (maszynopis)
· http://www.centrum.k.pl/tekst/akademia.html
· http://www.rickross.com/groups/eacademy.html/
· http://www.freedomofmind.com/groups/endeavor/endeavor.htm


Materiały Akademii Pełnego Zaangażowania:

Kasety video:

· Kurs Cudów. Podręcznik, lekcja 121. Przebaczenie jest kluczem do szczęścia. Nauczanie Mistrza-Nauczyciela.
· Uzdrawianie Przez Cuda. Wizyty Domowe. Wizyta druga: „Odwróć się i spójrz na mnie”
· Kurs Cudów. Podręcznik, Lekcje 1-7. Zmiana mojego zdania na temat wszystkiego. Nauczanie Mistrza-Nauczyciela.
· You Are The One – Tu chodzi o Ciebie. Międzynarodowa Konferencja dla Młodych Liderów 2002 organizowana pod patronatem A Course In Miracles International.

Kaseta magnetofonowa: Kurs Cudów. Spotkanie medytacyjne z 50 lekcjami.

Płyta CD: Kurs Cudów. Podręcznik. Jestem podtrzymywany Miłością Boga. Lekcje 1-50

Broszury:
· Kurs Cudów. Podręcznik. Lekcje 1-60. Bóg jest Umysłem, którym myślę. Jestem podtrzymywany miłością Boga.
· Pokój Uzdrawiająca Moc Miłości i Przebaczenia.
· Wszystko o Bogu, oraz jak go odnaleźć .
· Jezus się modli . Modlitewnik Jezusa Chrystusa.
· Jestem podtrzymywany miłością Boga. Dwudziestominutowa Książeczka.

Strony www:
http://www.acimi.com/events/languages/polish.htm – oficjalna strona w USA
polskie strony:
http://www.kurscudowdlawszystkich.w.interia.pl lub http://www.kurscudow.org – różne wersje (strony są zmieniane)
www.net26.pl/~kc/akademia.htm – już nie działają

A. L.

Nie bardzo rozumiem jak dałam się wciągnąć

Formalnie należałam do Moonistów zaledwie kilka miesięcy, jednakże byłam z nimi związana około dwóch lat. Przynależność do tej sekty wywarła ogromny wpływ na moje życie, przede wszystkim zmieniła mój stosunek do rodziców, braci, przyjaciół, znajomych oraz ludzi w ogóle. W momencie poznania kilku osób z kręgu Moonistów byłam w stanie silnej depresji. Muszę przyznać; że ta znajomość-pomogła mi patrzeć na świat w bardziej optymistyczny sposób, przynajmniej przez pewien czas. Osoby, z którymi miałam do czynienia były bardzo różne. Część z nich wydawała się być prawdziwie przyjazna, pomocna, wrażliwa i oddana innym ludziom. Jednak większość nie sprawiała pozytywnego wrażenia. Byli bardzo zajęci sobą, zamknięci, oschli, gotowi jedynie wydawać polecenia i doglądać ich realizacji. W grupie, którą miałam okazję obserwować, panowała dziwna tajemniczość i rywalizacja. Nie trudno było zauważyć, że całość była silnie zhierarchizowana.


Mooniści mają kilka sposobów werbowania nowych członków, mnie odwiedzili w mieszkaniu, sprzedali bardzo atrakcyjną kartkę pocztową i zaproponowali pomoc w nauce języka angielskiego. Po kilku tygodniach znajomości zgodziłam się na dwudniowy wyjazd do Warszawy. Tam okazało się, że był to workshop, pierwszy stopień wtajemniczenia. Niestety wtedy nie zauważyłam niczego podejrzanego. Wszyscy byli bardzo mili, chętni do rozmów i rozwiewania wszelkich ewentualnych wątpliwości. Nie było okazji do samodzielnego przemyślenia którejkolwiek z omawianych kwestii. Osoba która stała się moją „matką duchową”, musiała szybko wracać do Francji i dlatego mój kontakt z grupą był tak znikomy. Kilkakrotnie próbowano namówić mnie na siedmiodniowy workshop, ale autentycznie nie miałam czasu. W tym momencie studiowałam handel zagraniczny – zrobiłam 2 lata – ale z różnych względów wzięłam urlop dziekański. Mając tym razem sporo wolnego czasu wyjechałam do Francji, do wspomnianej już wcześniej Moonistki, po to aby zająć się opieką nad dziećmi. Tak mi się przynajmniej wydawało. Tam otoczona zostałam ludźmi szczerze oddanymi Moonowi.

Do dziś jestem przekonana, że oni naprawdę wierzą w słuszność podejmowanych przez niego i siebie decyzji. Po półrocznym pobycie doszłam do wniosku, że proponowane mi idee są słuszne. Wróciłam do Polski, zrezygnowałam ze studiów i wstąpiłam do Moonistów. W tym momencie nie wiedziałam o stronie finansowej całego przedsięwzięcia. O obowiązku fundraisingu, werbowania nowych członków. O sposobach rozwiązywania problemów małżeńskich dowiedziałam się później One z resztą były jedną z przyczyn mojego odejścia od Moonistów.

W tym czasie moi rodzice byli już dosyć dobrze zorientowani w sprawie. Zrobili rozeznanie na własną rękę. Oczywiście ja nie miałam pojęcia o tym, że oni cokolwiek wiedzą. Chyba podświadomie wyczuwałam, że „coś tu nie gra” i dlatego trudno było namówić mnie na jakiekolwiek zwierzenia na ten temat. Muszę dodać, że zawsze miałam bliski kontakt z rodzicami. Prawdopodobnie jedynym pozytywnym skutkiem mojej przynależności do Moonistów jest to, że jeszcze bardziej zbliżyłam się do rodziców, gdy okazało się jak bardzo mnie kochają i jak wiele dla Nich znaczę.

Pojechałam do Francji jeszcze raz, gdyż uważałam że wszystkie wątpliwości muszę wyjaśnić osobiście. Po wielu trudnych rozmowach oświadczyłam, że nie jestem Moonistką i nie zamierzam wychodzić za mąż za kogoś kogo wyznaczy mi Moon. Było mi ciężko i ogromnie smutno, gdy okazało się, że oszukano mnie po raz kolejny a moja naiwność i potrzeba zaangażowania się w jakąś działalność zostały wykorzystane do granic możliwości.

Obecnie, po 4 latach od tamtego wyjazdu, mam poczucie pustki. Nie bardzo rozumiem jak dałam się wciągnąć w takie oszustwo. Jedynym logicznym wyjaśnieniem wydaje mi się to, że sposoby manipulowania ludźmi, a przede wszystkim ich uczuciami i potrzebami, są opanowane przez Moonistów do perfekcji.

Ostatnią rzeczą jaką chciałabym się podzielić, jest refleksja na temat Kościoła Katolickiego. Odnoszę wrażenie, że problem sekt został w nim bardzo późno zauważony. Gdy półtora roku temu brałam udział w spotkaniu z biskupem diecezjalnym na temat Moonistów okazało się, że nie miał on najmniejszego pojęcia o skali problemu, nie uważał nawet całej sprawy za poważny problem. Miałam ogromny żal, bo zostałam potraktowana jak osoba która była sama sobie winna. Po kilku miesiącach sprawa sekt została bardziej nagłośniona a osoby, które się z nimi związały, dopiero od niedawna są traktowane jak ofiary perfidnych manipulacji. Mam nadzieję, że moje przeżycia pomogą Wam zrozumieć złożoność problemu i ustrzec chociaż kilka osób.

Życzę Wam wytrwałości i wsparcia Kogoś, kto na pewno wie, że walka ze złem nie jest łatwa.

Źródło: Ośrodek inform. o sektach Warszawa – Służew

Boję się zemsty

Dwa lata, które Justyna spędziła w sekcie, dziś wydają się jej koszmarnym snem. Dziewczynie udało się uciec, ale wciąż boi się zemsty ludzi, których uważała kiedyś za przyjaciół. Mimo to postanowiła opowiedzieć swą dramatyczną historię. Rok temu wraz z mamą i maleńką córeczką 23-letnią Justyna Z. w popłochu uciekała z rodzinnego Poznania. Członkowie jednej z najgroźniejszych sekt w Polsce, do której wcześniej należała, nieustannie ją nękali, grożąc porwaniem dziecka. – Boję się o córkę – mówi pani Maria, matka dziewczyny. Wciąż nie może otrząsnąć się z tamtych przeżyć.


Oni byli tacy dobrzy

To było cztery lata temu. Justyna skończyła właśnie 20 lat i nie dostała się po raz kolejny na studia. Pomyślała, że Boga nie ma i że nie widzi przed sobą żadnych perspektyw. – Nie wiedziałam, z kim o tym porozmawiać – wspomina. – Wydawało mi się, że rodzice, wiecznie zajęci pracą, nie rozumieją mnie. Któregoś dnia, gdy siedziała zamyślona w parku na ławce, przysiadło się do niej dwoje młodych ludzi chłopak i dziewczyna.

Zagadnęli ją i sama nie wiedząc kiedy, opowiedziała im o swoich problemach. – Wzbudzali zaufanie. Byli tacy serdeczni, tacy dobrzy. Umówiliśmy się na następny dzień. Po kilku spotkaniach zaproponowali, żebym wybrała się z nimi w Bieszczady. Nie wahałam się ani chwili. Pani Maria przypomina sobie, że z tego wyjazdu Justyna wróciła zupełnie inna – milcząca i obojętna na wszystko. – Parę razy widziałam, jak płakała mówi matka. – Nie chciała rozmawiać o pobycie w górach. Odtąd często znikała z domu na kilka godzin, nie tłumacząc, gdzie i po co wychodzi. Po tygodniu zaczęła się bez słowa pakować. Rodzice nie chcieli jej pozwolić na kolejną eskapadę. Pokłóciła się wtedy z nimi. Wykrzyczała, że kieruje nimi szatan i dlatego zabraniają jej spełniać „prawdziwe powołanie człowieka”. W nocy uciekła z domu. Zadzwoniła po tygodniu, mówiła, że jest szczęśliwa. Nie chciała powiedzieć, gdzie jest. Rodzice próbowali to ustalić. Zwrócili się o pomoc do policji i znajomych. Bez skutku.

Nie poznała własnego ojca

Dopiero po 10 miesiącach poszukiwań ojciec dziewczyny spotkał ją w Częstochowie. Była w takim stanie, że go nie poznała! Płacząc, namawiał córkę do powrotu, ale była zimna i stanowcza. – Mąż strasznie to przeżył… – pani Maria nie może opanować łez. – Miesiąc później zmarł na zawał serca. Dziś Justyna twierdzi, że to guru zabronił jej kontaktować się z rodzicami i znajomymi. – Kazał żebrać na ulicy i zabierał wszystkie pieniądze – wspomina. Musiałam współżyć seksualnie z mężczyzną, którego mi wyznaczył. Nie wiem, jak by się to wszystko skończyło, gdybym… nie zaszła w ciążę.

Córkę urodziła w domu na wsi, w którym zamieszkiwała wraz z 12 innymi osobami. Guru nie pozwolił zarejestrować dziecka. – Najgorzej było, gdy Martusia chorowała – mówi Justyna. – Na drobne przeziębienia wystarczały domowe sposoby. Ale gdy miała osiem miesięcy, dostała zapalenia oskrzeli. Nie mogłam patrzeć, jak się dusi i zaczyna sinieć. Zawinęłam małą w koc i skłamałam, że wychodzę z nią na spacer. Pojechałam do szpitala.

– O tym, że córka jest w szpitalu, dowiedziałam się dzięki wyjątkowemu zbiegowi okoliczności właśnie w tym szpitalu pracowała moja dobra znajoma-wspomina pani Maria. – Pojechałam tam natychmiast po telefonie od niej i przywiozłam Justynę do domu.

Czy kiedyś dadzą mi spokój?

Na początku z dziewczyną w ogóle nie można było się porozumieć. Matka postarała się o dobrego psychologa, który dużo z nią rozmawiał. – Pamiętam, jak bardzo ucieszyłam się, gdy po raz pierwszy twierdząco odpowiedziała na moje pytanie, czy zrobić jej szarlotkę – wspomina.

Ale prawdziwy przełom nastąpił przed Wigilią. – Przywiozłyśmy właśnie Mamusię ze szpitala – mówi pani Maria. – Przyszła też moja mama. Usiadłyśmy wszystkie do stołu, zaczęłyśmy łamać się opłatkiem. I wtedy coś w Justynie pękło! Rozpłakała się, a ja mocno ją przytuliłam…

– Pomyślałam wtedy o ojcu – wspomina Justyna. Dotarło do mnie, że nie ma go z nami przeze mnie. Od tego czasu minęły dwa lata. Justyna powoli wraca do normalnego życia – stara się nadrobić utracony czas, Znalazła pracę w sklepie, myśli, by dalej się uczyć. – Najbardziej zależy mi na tym, żeby moja córeczka miała szczęśliwe dzieciństwo – mówi. – Tak bardzo się boję, że ludzie z sekty mogliby ją skrzywdzić. Czy kiedyś dadzą nam wreszcie spokój? Czy już zawsze będę musiała przed nimi uciekać… ?

Zbór Chrześcijański Leczenia Duchem Bożym – Niebo

Jest to tajemnicza sekta, której siedzibą jest mała podlubartowska wieś w Majdanie Kozłowieckim, w województwie lubelskim. Swoją siedzibę wyznawcy ogłosili państwem w państwie z własnymi prawami. Terytorium to nazwali Nowym Niebem, a potem Państwem Hotelowym ze swym własnym językiem (niezrozumiale dla innych seplenili).


Założycielem Zboru jest Bogdan Kacmajor (rocznik 1954), znany w latach osiemdziesiątych uzdrowiciel – a teraz charyzmatyczny przywódca swoich współwyznawców – który w swoim gospodarstwie w Kruszewie koło Morąga przyjmował setki cierpiących z całej Polski. Urodził się w rodzinie inteligenckiej. Ojciec osierocił rodzinę gdy Bogdan miał dwa i pół roku. Uczył się w Liceum Ogólnokształcącym w Elblągu, którego nie ukończył, rezygnując z nauki w czwartej klasie. Rozpoczął pracę w galerii sztuki, przejawiając spore zdolności artystyczne. Organizował happeningi, wystawy, spotkania twórcze. W 1978 roku odmawia pełnienia służby wojskowej. Wcielony wbrew swej woli, po trzech dniach pobytu w armii skierowany zostaje na badania psychiatryczne, ponieważ nie chce słuchać i wykonywać rozkazów. Dostaje odroczenie na dwa lata, po których w dalszym ciągu uchyla się od służby wojskowej. Sąd skazuje go za to na dwa lata więzienia. Mając osobną celę maluje, projektuje, pisze prace maturalne strażnikom więziennym. Po wyjściu na wolność pracuje w teatrze dla dzieci. Pewnego dnia doznaje widzenia. Pojawia się przed nim jego własny sobowtór, który idzie ku niemu w kryształowo czystej wodzie. Następnego dnia Bogdan Kacmajor porzuca pracę w teatrze, wyrzuca z domu wszystkie przedmioty oprócz Biblii i zaczyna leczyć przez nakładanie rąk1.

Uchodził wręcz za cudotwórcę, do którego każdego dnia ciągnęły pielgrzymki schorowanych ludzi oczekujących udzielenia im pomocy poprzez dotyk jego rąk i leczenia Duchem Bożym w imieniu Jezusa Chrystusa. Miejscem jego seansów były wówczas także salki katechetyczne i kościoły.

Z Kruszewa, gdzie działał do końca lat osiemdziesiątych, Kacmajor przeprowadził się – po rozwodzie ze swoją żoną – do Majdana Kozłowieckiego w 1990 roku, gdzie kupił ponad 30 hektarów ziem i, na której planował wybudowanie kolonii domów dla swoich najwierniejszych wyznawców. Skończyło się na postawieniu jednego piętrowego budynku o powierzchni około 400 metrów kwadratowych.

Razem z guru mieszka tam obecnie około 40 osób. Wszyscy oni wierzą w to, iż Kacmajor „leczy Duchem Świętym” przez co i oni zostali uleczeni. Zniszczyli dokumenty tożsamości, przybrali nowe imiona: Audi, Bonanza, Raj czy Autobusem przez Miasto. Sam Kacmajor przyjął imię NIE, a jego nowa żona imię BO, co dało nazwę Zboru. 2

W sekcie obowiązuje – zgodnie ze swoistym rozumieniem Biblii – zasada hierarchiczności. Każdy ma swoje miejsce w grupie. Kobiety są posłuszne swoim mężom, co nie oznacza jednak, że mężczyźni mogą być tyranami. W swoim czasie mieli kilkanaście samochodów i mnóstwo dóbr doczesnych. Ten majątek wnosili do Zboru zarówno nowo wstępujący członkowie, jak też i guru za leczenie innych.

Warunkiem wstąpienia do sekty, jest wyzbycie się wszelkich dóbr materialnych. Niektórzy zrozumieli to dosłownie sprzedając duże gospodarstwa rolne, samochody mieszkania czy domy i przekazując całe dochodu z transakcji Kacmajorowi. Oficjalnie pieniądze przeznaczane są na wspólne potrzeby, najpierw na budowę domu, a teraz na jedzenie i ubranie sporej grupy osób.

Pewnego dnia ze wszystkiego zrezygnowali, chcąc doświadczyć ubóstwa, zrezygnowali z mięsa i nie jedli nawet chleba. Wyrzekli się telewizji, radia i prasy. Obecnie wracają powoli do wszelkich dóbr, z których korzystali wcześniej, uznawszy, że uwolnili się od dawnych fobii. Mają także za sobą okres, w którym celowo (tak to określają) kradli, by „poczuć upokorzenie”.

Dzieci, które rodzą się w sekcie nie są ewidencjonowane ani posyłane do szkoły (według nich nie dają one nic pożytecznego). Nauczane są przez samych członków wspólnoty posiadających przygotowanie pedagogiczne, dużo czasu poświęcają na rozwijanie twórczości artystycznej: malują, rysują itp. Niewywiązywanie się z obowiązku szkolnego było jednym z powodów wtargnięcia do siedziby sekty pododdziału policji i stoczenia przez nią „regularnej bitwy” z agresywnie nastawionymi wyznawcami „Nieba” uzbrojonymi w siekiery.

Często członkowie sekty składają wizyty w różnych instytucjach prosząc o wsparcie finansowe połączone – w przypadku odmowy – z rzucaniem klątw, przepowiadaniem różnych nieszczęść, chorób itp.

Samemu guru przypisuje się różne grzechy. Jeden z nich dotyczy porwania jego syna Dawida (zniknął bez wieści), którego przez kilka lat próbowała odzyskać była żona Kacmajora (pozbawionego praw rodzicielskich) – Małgorzata. Spektakularny rozgłos przyniosło sekcie ukrywanie zbiegłego ze szpitala psychiatrycznego, wielokrotnego zabójcy z Wsowł w Zegrzu – Janusza Ochnika.

W dużej części „Niebo” utrzymuje się obecnie z datków wdzięcznych pacjentów swojego przywódcy.

1. M. Hamerski J. Kowalczyk, Chmury nad niebem, w: „Niedziela”. Dodatek cotygodniowy „Życia Warszawy” z 23 – 24.11.1996 r.

2. Inne imiona, które otrzymują wstępujący członkowie oraz dzieci: Anioł Rowerowy, Do Góry Nogami, I Śrubokręt Nie Pomoże, Ejty, Bo Pierwsze, Bo Drugie, Bo Piąte, C-14 (przyp. red. www.)

Grzegorz Rowiński +W niewoli sekt+ 2001

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

W grudniu 1973 roku Claude Verilhon, francuski dziennikarz sportowy, specjalizujący się w wyścigach samochodowych, spotkał przybyszów z kosmosu. Kosmici zabrali go na swój statek i objawili mu, że to właśnie oni stworzyli ludzkość przed tysiącami lat, kiedy opanowali inżynierię genetyczną w laboratoriach, i stworzyli ją na własne podobieństwo. Biblia została nieprawdziwie zinterpretowana przez chrześcijan. Dopiero teraz, gdy nasza cywilizacja stoi na wysokim poziomie, UFO mogło z powrotem przybyć na Ziemię i wyjawić ludziom całą prawdę. Wybrańcem kosmitów został właśnie Claude Verilhon.

Nie jest to scenariusz do tandetnego filmu sf, ani fragment książki Ericha von Daenikena. Pan Verilhon żyje naprawdę i o powyższym „objawieniu” głosi od lat. W historię tę wierzą ludzie w kilkudziesięciu krajach, w samej Francji blisko 8 tysięcy osób.

Reguła Raela: Po powrocie na Ziemię francuski dziennikarz przybrał nowe imię – Rael (Zwiastun) i mianował się Przewodnikiem Przewodników. Założył także Ruch Raeliański. „Biblią” raelian jest książka napisana przez Varilhona – „Rael. Przekaz dany mi przez przybyszów z kosmosu. Oni zabrali mnie na swoją planetę”.

W swojej książce Rael twierdzi, że należy zbudować ambasadę dla kosmitów z planety Elohims. Nazwa planety pochodzi od imienia jej mieszkańców – Elohim. Mowa o nich jest już w Księdze Rodzaju, tylko że chrześcijanie błędnie przetłumaczyli Elohim jako Bóg. W rzeczywistości nazwa ta oznacza „przybysze z nieba”.

Raelianie propagują zniesienie rodziny, jako instytucji niewolniczej. W zamian propagują wszelkie perwersje seksualne. Są zwolennikami tzw. eutanazji czynnej, czyli pomocy ludziom przy samobójstwie. Zamierzają wprowadzić zakaz posiadania przez rodziców więcej niż dwojga dzieci. Uważają także, że należy znieść własność prywatną i służbę wojskową. Poza tym postulują zniesienie systemu demokratycznego i zastąpienie go „geniokracją”, czyli rządami osób o najwyższym poziomie inteligencji.

Polscy raelianie Do Polski Ruch Raeliański przywiózł Jacek Adamczak, który jako dziecko razem z rodzicami wyemigrował do Francji. Przed kilkoma laty wrócił do Polski, gdzie skończył studia na Politechnice Warszawskiej. Dotychczas sekta ta w Polsce nie ma oszałamiającej liczby członków. Szacuje się, że w kraju jest ich około setki, kilku mieszka w Szczecinie.

Marcin (23 lata) przez wiele lat był osobą poszukującą. Interesował się religiami Wschodu, był na kilku spotkaniach Hare Kriszna, do dziś nie je mięsa. Ale od wielu lat jego prawdziwą fascynacją są zjawiska nadnaturalne i fantastyka. Na jego półce z książkami jest dużo Tolkiena, Daenikena, Zelaznego, trochę literatury o pozytywnym myśleniu. – Pierwszy kontakt z raelianami nawiązałem poprzez Internet – mówi Marcin. – Często wertuję strony, dotyczące UFO.

Gdy zaczyna mówić na temat stworzenia świata przez kosmitów i lądowania przybyszy z innej planety na Ziemi, chwilami odnoszę wrażenie, że żartuje. Ale po półgodzinie rozmowy spostrzegam, że on w to wszystko wierzy. – Nie do końca zgadzam się z poglądami głoszonymi przez Raela, dotyczącymi rodziny i eutanazji – przyznaje Marcin. – Ale to prawda, że wielcy nauczyciele ludzkości, tacy jak Jezus, byli wysłannikami z kosmosu. Próbowali powiedzieć prawdę, ale ludzie byli zbyt głupi, żeby ich zrozumieć. Dziś kosmici bardzo często przylatują nad Ziemię, ponieważ nasza nauka doszła to takiego poziomu, że jesteśmy w stanie zrozumieć, jak stworzyli człowieka.

Kosmiczny boom Wprawdzie niezidentyfikowane obiekty latające były widywane na przestrzeni wieków, ale ich prawdziwy boom obserwujemy po drugiej wojnie światowej. Zaczęło się od „skandynawskiej fali” w lipcu 1946 roku. Wówczas zaobserwowano na niebie w Szwecji i innych krajach skandynawskich latające obiekty, wykonujące niezwykłe manewry. Rok później niezidentyfikowane obiekty latające widywane były w Ameryce, potem we Francji, a nawet w ZSRR. W tym ostatnim kraju temat nie wywołał specjalnej sensacji, bo oficjalna propaganda zabraniała go poruszać.

Z dotychczasowych tysięcy już przekazów wiemy, że kosmici poruszają się płaskim obiektem, przypominającym talerz. Wiadomo także, jak ufoludki wyglądają. Przeważnie mają ok. 1,3 metra wzrostu, dużą głowę, wielkie oczy bez powiek, płaski nos, ich skóra przeważnie ma kolor żółty albo zielony. Kiedy „humanoidy” pojawiają się na Ziemi, scenariusz zazwyczaj jest identyczny. Ktoś oddaje do nich strzał ze strzelby (przeważnie są to Stany Zjednoczone, a tam każdy przecież ma broń) i wówczas UFO natychmiast znika. Charakterystyczne jest to, że nigdy nie udało się znaleźć ciała kosmity.

Pobudzanie wyobraźni Wielu badaczy zjawiska UFO sądzi, że masowe pojawienie się niezidentyfikowanych obiektów latających na niebie zawdzięczamy rozwojowi literatury fantastyczno-naukowej. Pierwsze tego rodzaju powieści pojawiły się na przełomie XIX i XX wieku i wyszły spod pióra Juliusa Verne’a i Herberta George’a Wellsa. Fantastyka masowo drukowana była przed drugą wojną światową. Potem, w latach 50., pojawiły się pierwsze filmy fantastyczne. Następnie przyszedł czas na „Gwiezdne wojny” i „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”. Dziś rekordy popularności bije „Archiwum X”. „W fantastyce naukowej wszechświat przedstawiany jest w sposób całkowicie świecki, choć niekiedy z mistycznymi elementami wschodnimi bądź okultystycznymi. Bóg, jeśli w ogóle jest wspominany, to jedynie jako nieokreślona i bezosobowa siła” – pisze o. Serafin Rose, amerykański mnich prawosławny.

Bilet w kosmos Coraz częstsze pojawianie się niezidentyfikowanych obiektów latających nad ziemią można rozpatrywać w kategoriach psychologicznych i religijnych. Kultywowanie kosmitów rozwija się wprost proporcjonalnie do częstotliwości tych zjawisk. Rozwój sekt ufologicznych przybiera często tragiczny obrót. Przed dwoma laty, gdy do Ziemi zbliżyła się kometa Hale–Boppa, 39 osób z sekty Bramy Niebios, uznając ją za anioła śmierci, popełniło zbiorowe samobójstwo. Członkowie sekty uważali, że za kometą leci statek kosmiczny, który, gdy umrą, zabierze ich ze sobą. Podobny los spotkał także 74 osoby, należące do sekty Świątynia Słońca. Natomiast w Kościele Subgeniusza – potężnej sekcie wciąż rozwijającej się w USA, już dziś można wykupić miejsce w statku kosmicznym, którym UFO zabierze nas na swoją planetę.

Geniokratom dziękujemy – Ze względu na to, że religia raeliańska jest zbyt rewolucyjna, bo popiera aborcję, antykoncepcję, rozbrojenie, geniokrację, klonowanie, zniesienie granic, prawo do samobójstwa oraz prawo do hamowania przyrostu ludzi, nasz wniosek został odrzucony – oburza się Jacek Adamczak kapłan raeliański. Chodzi o wniosek który raelianie złożyli do MSWiA w sprawie rejestracji ich związku wyznaniowego. Minister nie wyraził na to zgody, ponieważ założenia Raela są sprzeczne z polskim prawem. Postulat zniesienia demokracji, własności prywatnej, służby wojskowej narusza Konstytucję. Poza tym raelianie twierdzą, że są ateistami, a ateistów trudno uznać za osoby religijne.

Tomasz Duklanowski, Nowy Kurier 20 listopada 1999 r.

Scjentologia – Na czym polega Kościół scjentologiczny?

Kościół Scjentologiczny został założony w USA przez Rona Hubbarda, pisarza science fiction. W 1950 roku opublikował on swoją książkę pt.Dianetics: The Modern Science Of Mental Helth (Dianetyka: Współczesna nauka o zdrowiu psychicznym), która szybko stała się bestsellerem. Dianetyka miała być nową formą psychoterapii wspieranej użyciem prostego wykrywacza kłamstw (E-mierza). Według Hubbarda większość dolegliwości ma charakter psychosomatyczny i jest wynikiem doświadczeń z wczesnego dzieciństwa. Umysł można oczyścic z engramów tak określała te traumatyczne doświadczenia Dianetyka stosując odpowiednią psychoterapię tzw. wysłuchania.


 Podobne działania mają wzmacniać inteligencję i pamięć, podnosić sprawność intelektualną, wyzwalać zdolności telekinetyczne, a nawet leczyć ślepotę. Psychologowie i psychiatrzy skrytykowali i odrzucili teorię Hubbarda. Kolejna jego książka miała rozszerzać i pogłębiać samą teorię. Scjentology: The Fundamentals Of Thought (Scjentologia: podstawy myśli). Istotą Scjentologii jest wiara w istnienie tetanów (nazwa pochodzi od greckiej litery teta) niematerialnych osobowości, czy energii, które w pewnych warunkach mogą odzielić się od ciała. Tetany ograniczone są przez implanty rodzaj blokad narzuconych im przed wiekami na innych planetach. Według Hubbarda tetany zostały zesłane na Ziemię przez złego władcę Xenu. Scjentologia stawia sobie za cel usunięcie blokad i wyzwolenie tetana. Osoby zainteresowane przechodzą kolejne stopnie wtajemniczenia, czy oczyszczenia. Ci, którzy osiągną najwyższy stopień mają posiadać nadludzkie zdolności: panowanie nad materią, energią, czasem i przestrzenią, czyli możliwość oddzielania się od ciała, telepatii, psychokinezy oraz emisji strumienia elektrycznego. W rzeczywistości za fasadą science fiction kryje się ogromne, finansowe oszustwo.


Każdy wyznawca musi płacić za wykłady, kasety, wysłuchania, szkolenia na audytorów. Wszystko to sporo kosztuje. Dlatego przedmiotem zainteresowania scjentologów stają się ludzie zamożni. Dobrze wiadomo o związkach gwiazd Hollywood ze scjentologami. Wiadomo na pewno, że dianetyce dał się omamić John Travolta, Tom Cruise, Mimi Rodgers, Priscilla Presley oraz muzyk: Chick Corea. Dla gwiazd sekta wybudowała specjalny luksusowy ośrodek Celebrity Center, gdzie można darmowo skorzystać ze wsparcia terapeutycznego. Gwiazdy, podobnie jak inne zamożne osoby, werbowane są profesjonalnie. Sekta zbiera o nich szczegółowe informacje ze wszystkich możliwych źródeł: banków, kartotek policyjnych, rejestrów kredytowych. Kościół ma do pomocy własnych detektywów, a także własną prokuraturę i sądownictwo zwane sekcją etyki a nawet organizację paramilitarną. Sam Hubbard pisał, że każdy ma coś do ukrycia. I tej myśli sekta konsekwentnie się trzyma. Tym sposobem werbuje członków i niszczy swoich przeciwników. Ofiarą podobnych działań padła dziennikarka Paulette Cooper, autorka książki o scjentologii. Podszywając się pod jej osobę członkowie sekty postawili ją w stan oskarżenia o podłożenie bomby. Tym sposobem miała się znaleźć w więzieniu lub szpitalu psychiatrycznym. Uwolniono ją po tym, jak FBI wtargnęło do biur sekty i odkryło dokumenty spisku. Jednak nikt nie został postawiony przed sądem.


Sekta kontroluje część wielkich przedsiębiorstw i mediów. W rzeczywistości trudno jest nawet ustalić jak daleko sięgają macki tej mafijnej organizacji. Wiadomo natomiast, że przynosi ona ogromne dochody. Jak dowiódł na początku lat 70 amerykański urząd podatkowy, Hubbard zagarniał miliony dolarów i prał je za pośrednictwem fikcyjnych firm w Panamie i lokował w Szwajcarii. Dokumenty sądowe wykazały, że jedna tylko filia kościoła tzw. Kościół Duchowej Technologii w 1987 roku miał 503 miliony dolarów dochodu. Przy czym członkowie sekty twierdzą, że macierzysta organizacja ukryła około 400 milionów dolarów na tajnych kontach w Lichtensteinie, Szwajcarii i na Cyprze. Przekształcenie scjentologii w kościół w 1955 roku dało możliwość przeniknięcia do nowych instytucji, jak więzienia, czy szpitale, oraz uwolniło od podatku część dochodu sekty (datki kościelne w USA są wolne od podatku). Ponieważ sekta nie cieszy się dobrą opinią i jest oficjalnie potępiana przez rządy kolejnych państw, jej reklamy pojawiające się w prasie pomijają słowa kościół, czy scjentologia, zastępując je pojęciem: filozofia, czy psychoterapia. By poprawić swój wizerunek sekta zatrudniła znaną firmę public relation Hill i Knowlton. Przyłączyła się też do firm Pepsi i Sony w sponsorowaniu Igrzysk Dobrej Woli. Metody działania kościoła to mistyfikacje, oszustwa i dezinformacja. Sekta chętnie ukrywa się za fasadą organizacji faktycznie propagujących scjentologię, a zajmujących się działalnością społeczną, edukacją, resocjalizacją przestępców, czy walką z narkomanią. Z sektą sympatyzują na zachodzie także politycy. Jim Edgar, gubernator stanu Illinois, ogłosił 13 marca dniem Rona Hubbarda. Wkrótce jednak musiał odwołać proklamacje w tej sprawie.

Joanna Sarnecka-Drużycka Dominikański Ośrodek Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach Warszawa – Służew


Przejdź kurs cudów i opuść matrix

Czy międzynarodowe stowarzyszenie, którego polskie centrum mieści się we Wrocławiu, jest niebezpieczną sektą?


Ania długo nie mogła się otrząsnąć.

– To było niesamowite. Po piątej sesji w Niemczech naprawdę im uwierzyłam i myślałam, że wszystko to Matrix. Pamiętasz, jak Noe wziął od Morfeusza czerwoną pigułkę? Dzięki niej przestał być niewolnikiem i poznał prawdę. Myślałam, że ten film został zrobiony na zlecenie ludzi z Kursu Cudów – po to, żeby nam otworzyć oczy. Żebyśmy zrozumieli, że nasz świat nie istnieje, że my też jesteśmy niewolnikami w Matriksie i tylko nasz mistrz – nauczyciel może nas wyzwolić. Tyle, że zamiast czerwonych pigułek oferują nam trening umysłu. Oni nawet puszczali podczas jednego kursu fragmenty z filmu “Matrix”. To wszystko razem było niewiarygodnie sugestywne. Potem wśród nauczycieli widziałam Morfeusza. Kochałam go. Przeszłam kilka kursów organizowanych przez stowarzyszenie i byłam coraz bliższa wielkiemu doświadczeniu. Ale stało się coś, że musiałam odejść.

Kurs Cudów

Willa na Muchoborze we Wrocławiu. Na piętrze mieszka Iwona z mężem. Iwona pracuje dla wielkiej międzynarodowej firmy kosmetycznej. Prowadzi szkolenia, organizuje spotkania w interesach, typowa bizneswoman. Jednocześnie jest osobą, z którą mogą się kontaktować ci, których interesuje Kurs Cudów. To numery jej telefonów widnieją na plakatach, ulotkach i kasetach video zawierających informacje o nowym świecie. Świecie, w którym nie ma zła, cierpienia i śmierci.
Aby dostać się do tego świata trzeba przejść przez specjalny trening umysłu, zwany Kursem Cudów.

– Kurs Cudów prowadzony jest przez stowarzyszenie o nazwie Akademia Pełnego Zaangażowania – tłumaczy Iwona. – Polskie centrum stowarzyszenia mieści się we Wrocławiu i utrzymuje stały kontakt z główną siedzibą w amerykańskim stanie Wisconsin.
Iwona z mężem byli w USA, poznali nauczycieli. Mówią o nich z podziwem.
– Od razu ich odróżnisz. Tak jak kogoś, kto miał już doznania spoza czasu. Ich umysł jest już przebudzony. Dzięki nim ty też poznasz prawdę. Tylko od ciebie zależy, czy przejdziesz kurs teraz, czy następnym razem, kiedy będziesz już po tym, co dziś nazywasz swą śmiercią.

Czerwona pigułka

Ania przewija kasetę video zarejestrowaną podczas międzynarodowej konferencji stowarzyszenia.
– O, tu jest fragment z filmu “Matrix”. Zobaczysz, że Morfeusz i nauczyciele z Kursu Cudów mówią o tym samym:

“- Witaj Neo. Zapewne odgadłeś, że ja mam na imię Morfeusz.
– To zaszczyt Pana spotkać.
– Pewnie czujesz się teraz trochę jak Alicja staczająca się do króliczej nory? Powiem ci, po co tu jesteś. Jesteś tutaj, ponieważ coś wiesz. To, że coś jest nie tak z tym światem. Nie wiesz dokładnie, co, ale pojawia się to, jak drzazga w twoim umyśle, doprowadzając cię do szaleństwa. To właśnie odczucie przywiodło cię do mnie. Czy wiesz, o czym mówię?
– O Matrix?
– Czy chcesz wiedzieć, czym on jest? Matrix jest wszędzie. To świat, którym przykryto ci oczy, abyś oślepł na prawdę.
– Jaką prawdę?
– Że jesteś niewolnikiem, Neo. Jak wszyscy inni urodziłeś się w niewoli. Urodziłeś się w więzieniu, którego nie możesz powąchać, posmakować ani dotknąć. Więzieniu dla twojego umysłu. Niestety nikomu nie można powiedzieć, czym jest Matrix. Ty musisz go sam zobaczyć. To twoja ostatnia szansa. Po tym nie ma już powrotu. Weźmiesz niebieską pigułkę, a cała historia się skończy, ty zaś obudzisz się w swoim łóżku i będziesz wierzył w to, co zechcesz. Weźmiesz czerwoną pigułkę, a zostaniesz w krainie czarów, ja zaś pokażę ci, jak głęboka jest ta królicza nora. Pamiętaj, oferuję jedynie prawdę. Nic więcej.”
Ania wzięła czerwoną pigułkę.

– Podczas sesji czułam się błogo jak po narkotykach. Miałam różne doznania. Po roku zaczęły słabnąć, więc przed sesjami zażywałam różne rzeczy, bo chciałam, żeby były intensywniejsze.

Jak uciec z Matrix?

“Dwudziestominutowa książeczka” zwana jest katechizmem. Zawiera wyciąg z pierwszych pięćdziesięciu lekcji Kursu Cudów. Należy ją czytać codziennie – rano i wieczorem, odmawiać jak modlitwę. Zajmuje to ok. 20 minut – stąd tytuł książeczki.
Lekcja pierwsza:

“Cokolwiek widzę, nic nie znaczy. Dzieje się tak dlatego, że nie widzę niczego, a nic nie posiada znaczenia. Konieczne jest, abym to rozpoznał, tak bym mógł nauczyć się widzieć. To, co myślę, że teraz widzę, zajmuje miejsce widzenia. Muszę uwolnić się od tego przez uświadomienie sobie, że to nie ma znaczenia, tak aby widzenie mogło zająć jego miejsce”.
– Świat, który widzisz nie ma nic wspólnego z rzeczywistością – tłumaczy Iwona. – Sam go sobie wymyśliłeś, on nie istnieje.

– Na początku trudno będzie ci w to uwierzyć – przyznaje Mirek, mąż Iwony. – Ale potem, jak już poznasz Kurs Cudów, wszystko ułoży się w logiczną całość.
Logiczna całość Iwony i Mirka to przekonanie, że wszystko jest złudzeniem. Każdy ogląda tylko projekcje własnych myśli. Nic nie znaczące myśli ukazują nic nie znaczący świat. Taki świat budzi strach. A przecież ten zły świat sam sobie wymyśliłeś. Boisz się tego, co nie istnieje. Twoje myślenie jest błądzeniem. Kurs uczy, jak odrzucić ten świat. W miejsce dotychczasowego myślenia proponuje doznanie.

Dzień po dniu masz czytać kolejne lekcje. I ćwiczyć, powtarzając sobie wielokrotnie, że nic z twojego dotychczasowego życia nie ma sensu. Codziennie masz się spotykać na sesjach z innymi uczniami, którzy tak jak ty żyli dotąd w świecie, którego przecież nie ma. Regularnie spotkasz się z nauczycielem, który poprowadzi cię do cudu. Nie pytaj, co to jest. Sam doznasz, wtedy będziesz wiedział.

Spór o księgę cudów

Ania chciała pomagać w tłumaczeniach – Kurs Cudów spisany jest po angielsku;
– To miała być gigantyczna praca. Do przetłumaczenia było ponad tysiąc stron. Ale straciłam zapał, gdy okazało się, że Kurs Cudów jest przedmiotem zażartego sporu przed amerykańskim sądem.
Autorką oryginału (A Course in Miracles) jest Helen Schucman. Jej wydawca zastrzegł prawa autorskie. Licencję na amerykańską wersję kupiła Fundacja Penguin Books USA. Tymczasem w amerykańskim odpowiedniku Akademii Pełnego Zaangażowania zaczęto rozpowszechniać kurs bez licencji, tłumacząc, że jest to przekaz z niebios, a objawienia nie podlegają ograniczeniom prawa autorskiego.
– Nam zawsze mówiono, że wszyscy działamy harytatywnie – mówi Ania. – Tymczasem okazało się, że sam ten spór jest sporem o milion dolarów, bo na tyle wyceniono wartość praw autorskich. Na świecie rozprowadzono już setki tysięcy egzemplarzy Kursu Cudów. I drugie tyle interpretacji, omówień. Sprawę przeciwko Akademii założył Ken Wapnick, członek zarządu fundacji, która ma licencję na kurs. A jest on jednocześnie autorem ponad stu książek, w tym wielu opracowań kursu, które sprzedaje przeciętnie po 20 dolarów. I gdzie tu jest ta bezinteresowność?
Ania zaczęła dzielić się swoimi wątpliwościami, ale nikt z członków grupy nie chciał jej słuchać.
– Daj spokój siostro, skoro nic nie istnieje, to i ten spór nie istnieje.

Siedziba, której nie ma

Na materiałach stowarzyszenia widnieje adres siedziby we Wrocławiu: pl. Św. Macieja 5A.
– Mimo płaconego czynszu dostaliśmy z Urzędu Miasta wypowiedzenie – żali się Mirek.- Urzędniczka mówiła, że musieliśmy komuś podpaść.
Sygnał przyszedł z Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego.
– Otrzymaliśmy raport o zagrożeniu – tłumaczą w wydziale. – Jeśli człowiek traci tożsamość, daje się wykorzystywać, a koszt może ponieść rodzina, to w interesie społecznym jest interwencja. Jeśli ktoś nawołuje “sprzedaj wszystko i pójdź za mną”, to jest powód do niepokoju. Ale my możemy tylko informować o niebezpieczeństwie, bo państwu trudno bronić człowieka przed nim samym.
Stowarzyszenie szuka nowej siedziby niedaleko Wrocławia. Najlepiej hektara ziemi z dużym domem na salę do sesji, stołówką i pokojami dla tych, którzy chcieliby sprzedać swoje domy i razem zamieszkać. Pieniądze nie są problemem.
– Nawet ostatnio jeden z uczestników naszego kursu zadeklarował wpłatę 30 tysięcy euro – cieszy się Iwona.
Wpłatę zadeklarowała też Olimpia, współzałożycielka polskiej filii stowarzyszenia. Skończyła szkołę Sióstr Zmartwychwstanek, potem przez dziewięć lat należała do Wspólnoty Neokatechumenalnej przy jednym z warszawskich kościołów.
– Kochany bracie, oczywiście jest to prawda. Nie tylko mieszkanie, ale działkę i wszystko co mam, jestem gotowa przeznaczyć na ten cel, bo nic mnie w tym świecie nie trzyma, poza chęcią niesienia tego najcudowniejszego przesłania światu, a do tego na pewno przydałby się ośrodek.

Nic nie istnieje

W życiu Ani wszystko zmieniło się kilka miesięcy temu. Jechała samochodem na spotkanie stowarzyszenia do niemieckiej siedziby w Wusterwitz. Potrąciła człowieka.
– Ten wypadek nie istnieje – mówiła sobie tak jak setki razy podczas spotkań z członkami grupy.
Ale to istniało. Nawet po wyklepaniu głębokiego wgniecenia w masce samochodu.
Ania nie potrafiła sobie z tym poradzić, wpadła w depresję. Jej matka zaprowadziła ją najpierw do lekarza, później do Kościoła.
– Od paru lat zgłaszają się do nas zaniepokojone rodziny osób, utrzymujących kontakty z ruchem propagującym Kurs Cudów – mówi ojciec Tomasz Franc, kierujący we Wrocławiu Dominikańskim Ośrodkiem Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. – Ich bliscy zaczynają mieć problemy duchowe i psychiczne, porzucają dotychczasowe obowiązki, uregulowaną codzienność, nie interesuje ich już praca, dom, rodzina. Wspominają o chęci sprzedaży mieszkania lub innych dóbr i przekazaniu pieniędzy na rzecz ruchu. Mówią, że nic nie ma sensu, nic nie istnieje, więc nie boją się także śmierci, bo ona też nie istnieje. Do naszego ośrodka we Wrocławiu przyszła ostatnio rodzina adepta, który przygotowuje się do roli nauczyciela Kursu Cudów. Rodzina ta walczy o wydobycie go z tej grupy. Mówi, że boi się o jego życie. W ich ocenie ich bliski został poddany – dzięki “treningowi umysłu” -mechanizmowi zwanemu kontrolą świadomości, jego życie stało się podporządkowane wymaganiom ruchu, a nie dobru własnej rodziny.

Sesja kobiet

Dziś na sesję zaprasza Dorota. Centrum miasta, urządzone antykami mieszkanie w starej kamienicy. O osiemnastej jest już kilka kobiet. Stoją boso w kręgu i kołyszą się w rytm muzyki. Uśmiechają się na widok kolejnych gości. Wszystkie są po dwudziestce, a przed pięćdziesiątką.
Potem siadają dookoła i każda po kolei najpierw odczytuje fragment “Dwudziestominutowej książeczki”, a później “Podręcznika uzdrowicieli przez cuda”.
– Przeznaczymy dwa razu po piętnaście minut, aby prosić prawdę, by do nas przyszła i uwolniła nas – powoli, w skupieniu mówi Agnieszka.
Prawda uzdrawia ciało. Wystarczy odrzucić myśl o chorobie. Nic nie istnieje. Choroba nie istnieje.
– Zdrowie ciała jest zagwarantowane, ponieważ nie jest ono ograniczone czasem, pogodą czy zmęczeniem, jedzeniem i piciem ani żadnymi prawami, do których przestrzegania zmuszałeś się wcześniej – deklamuje Magda.
– Dzięki ci Boże – szepcze jej sąsiadka, dwudziestoparoletnia blondynka, wycierając płynące po twarzy łzy. Teraz ona czyta: “Choroba jest metodą wyobrażoną w szaleństwie w celu umieszczenia Syna Bożego na tronie jego Ojca…”.
Po godzinie kobiety kończą czytać. Niektóre mają oczy pełne łez, inne są radośnie uśmiechnięte, część jest jakby nieobecna.
– Wiecie, miałam takie doznanie, jakby coś wybuchało mi w środku – opowiada blondynka. – To było piękne. Pilnujmy, by spotykać się codziennie.
– A ja czułam jakbym rozpływała się w jedności z myślami – dopowiada jej sąsiadka.
Gestykulują. Potrącona lemoniada wylewa się na podłogę. Jednak z kobiet rzuca się, by odsunąć dywan.
– Daj spokój, przecież ten dywan nie istnieje.
– Tak, ale póki co wolałabym, żeby się nie kleił.
– Wiecie co, a ja tak się dzisiaj spieszyłam tutaj, a musiałam jeszcze zrobić pranie. I tak pomyślałam: co ty się szarpiesz z jakimś tam praniem kobieto, przecież to wszystko trzeba przewartościować.

Trans w rytmie techno

Na stole leży gruba teka z poukładanymi jak w klaserze płytami CD. Między nimi dziesiątki karteczek z opisem, instrukcją przeznaczenia na konkretne okazje.
Kobiety znów stają w kręgu. Wsłuchują się w pulsacyjne rytmy ostrej muzyki techno. Elektroniczne, niekiedy chropawe i zgrzytliwe dźwięki szybko powtarzających się fraz. Kobiety zamykają oczy i początkowo kołyszą się łagodnie, potem coraz szybciej, aż – po pół godzinie – wpadają w trans. Niektóre wówczas skaczą, potrząsając głowami i śmiejąc się radośnie, inne nieruchomieją jak posągi z wyciągniętymi ku górze rękami. W myślach łączą się z Bogiem – wszystkie są jednym, wspólnym z Nim, umysłem, który im mówi: -Na razie uczysz się nowego rozumienia słów. Patrzysz jak twoi nowi bracia i siostry mają pierwsze doznania, jak krzyczą, skaczą w takt muzyki, jak mruczą w radosnym transie. Inni, ci którzy nic nie rozumieją, będą ci mówili, że zostałeś wciągnięty do sekty, gdzie robią ci pranie mózgu, bo chcą władzy nad tobą, twoich pieniędzy, może twojego życia. Ale ty wiesz, że to ich umysł opanowany jest przez złe myśli. Więc spojrzysz na nich z wielką miłością i powtórzysz po raz setny to, co usłyszałeś na Kursie Cudów – bracie, kocham cię, Bóg jest miłością, ja jestem miłością, Bóg jest moim umysłem, ja jestem umysłem Boga. Żegnaj świecie iluzji. Duchu Święty, prowadzisz mnie przez nieskończenie mały labirynt, bramę wyjścia z przestrzeni i czasu mam już otwartą, decyzja ucieczki należy do mnie. Wiem, że to świat karmi się człowiekiem, chcę opuścić ten świat, jest on tylko moim wspomnieniem, które nic nie znaczy, podobnie jak moje ciało nic nie znaczy – chwytam to przesłanie spoza czasu i wędruję tam, gdzie czasu już nie ma. Kocham cię bracie, wędruj razem ze mną za głosem naszego nauczyciela…

Piotr Adamczyk Słowo Polskie, 6 czerwca 2003 r.

Źródło zdjęcia: Pixabay

William Branham – sługa Boży czy fałszywy prorok?

Mimo, że znany jest ogólnie fakt, iż nauki Branhama były z gruntu fałszywe i niezgodne z Biblią, przez co został w końcu wyłączony z Assemblies of God (Kościół Zielonoświątkowy w USA), wielu dzisiejszych kaznodziejów wciąż wspomina go jako tego, który był prawdziwym Bożym prorokiem, tyle że zszedł na złą drogę pod koniec życia. Paul Cain powiedział o nim publicznie: “Był to największy prorok jaki kiedykolwiek żył (na ziemi)”. Kenneth Haggin również nazywa go Bożym prorokiem (tyle że wg niego Branham niepotrzebnie zajął się nauczaniem Słowa, co nie było jego darem ani powołaniem), podobne zdanie ma Oral Roberts, Marilyn Hickey (która przejęła namaszczenie do służby właśnie od Branhama), Demos Shakarian i wielu innych charyzmatycznych przywódców. Oczywiście nie znaczy to, że zgadzają się z jego doktrynami, chociaż pewne aspekty tej nauki przetrwały do dzisiaj i stają się coraz bardziej popularne w tradycyjnych dotąd denominacjach zielonoświątkowych.

Zobacz również: Szpiedzy amerykańscy ukryci w sektach. Jak działają?

Mimo, iż Branham głosił herezje, miał swoje grono gorących zwolenników, które przetrwało do dziś. Do tej pory istnieją “branhamowe” wspólnoty (grupy te noszą czasem nazwę “Bible Believers, Inc.” lub “Jesus Only”), w których słucha się kaset z jego kazaniami i czyta jego książki, a wyznawcy wierzą w głoszone tam doktryny jako “nowe objawienie Boże”, które trzeba przekazać innym.

Zobacz również: Co ukrywają mormoni? Łamanie zasad wiary przez władze kościoła.

Był on jednym z prekursorów tzw. “The Latter Rain Movement” (Ruch Późnego Deszczu) z lat 40., który to ruch został uznany za herezję przez Assemblies of God i wyłączony z oficjalnego obiegu. Jednak nie został całkowicie usunięty, ponieważ niektórzy zwolennicy Branhama rozwinęli naukę na temat “Kościoła Dni Ostatecznych”, dołączyli jeszcze więcej “nowych objawień” już po jego śmierci i zostały one stopniowo wchłonięte przez ruch charyzmatyczny w Kościele pod różnymi postaciami i nazwami (tak, aby nie zostały zdemaskowane jako stara herezja) i w latach 90. (za sprawą Kansas City Prophets, Paula Caina i Johna Wimbera oraz Vineyard) powróciły już na szeroką skalę, popierane i rozpowszechniane przez liderów Toronto Blessing, Kansas City Prophets, Morning Star Ministries, Word of Faith i inne tzw. ruchy “przebudzeniowe”.

Byłem buddystą

Dlaczego wszedłem w sektę? W dużej mierze przez naiwność i nieświadomość tego, co mi grozi. Szukałem Boga, byłem blisko, chciałem być jeszcze bliżej.

Byłem bardzo otwarty na innych ludzi, na inne poglądy. Wyjechałem z rodzinnego miasta na Zachód. Byłem sam, nie znałem języka – dopiero uczyłem się go i wtedy poznałem dwójkę ludzi z Polski. Byli bardzo mili, stanowili dla mnie oparcie, nareszcie mogłem z kimś porozmawiać w ojczystym języku. Rozmawialiśmy dużo. Początkowo o rzeczach mniej ważnych, dopiero po dłuższej znajomości zaczęli podsuwać mi książki nt. buddyzmu. Przyjąłem je myśląc: dlaczego nie? Przecież prawda zawsze się obroni. Jeżeli Boga w tym nie ma to na pewno to rozpoznam. Wszystko przyjmowałem, niczego nie odrzucałem. Monika i jej przyjaciel nie negowali Chrystusa. Co więcej, cały czas mówili, że On przyszedł z nieba, aby wziąć na siebie zło, a nam dać dobro. Powtarzali, że oni nie maja nic przeciwko chrześcijaństwu, że to jest w zasadzie dokładnie to samo co religie wschodu. Cel jest ten sam. Dzięki Monice zacząłem poznawać mistrzów buddyjskich. Początkowo bez wielkiego zaangażowania jeździłem z nią na różne spotkania i medytacje. Równocześnie nie przestawałem chodzić do kościoła. Nie widziałem w tym sprzeczności, po prostu nie dostrzegałem niczego złego w praktykowaniu medytacji. Któregoś dnia w kościele, podczas modlitwy, stało się coś bardzo dziwnego. Nagle usłyszałem głos, po polsku, a wkoło byli przecież sami Niemcy, powiedział mi: Roman, czy chcesz, żebym tobie pomógł, a im wszystkim nie, czy chcesz, żebym pomógł im, a nie tobie? Zupełne zaskoczenie, wkoło cisza, wszyscy się modlą i ten głos. Dodam jeszcze, że byłem wtedy ciężko chory na jakąś odmianę żółtaczki. Zacząłem się zastanawiać, walczyć z własnym egoizmem; z jednej strony jestem chory, pomoc by się przydała, ale z drugiej, co tam moja choroba, oni też potrzebują pomocy. Przeważyło na ich szale, powiedziałem: im pomóż. I w tym momencie poczułem ciepło w wątrobie, miejscu będącym źródłem mojej choroby. Powoli zacząłem rozumieć, że jestem uzdrawiany. Wyszedłem z kościoła jak w szoku. Boże, co się stało? Jakoś tak fajnie, po prostu uzdrowił mnie, jestem zdrowy. Poszedłem do lekarza, sprawdził moją krew i okazało się, że wszystko minęło. Lekarz był zaskoczony, pytał: jak to się stało? Leczenie było rozpoczęte, ale jak to możliwe, że jego efekt jest natychmiastowy. To było moje pierwsze tak bliskie spotkanie z Chrystusem, który uzdrowił mnie. Pierwsze i ostatnie jak do tej pory. Po tym wszystkim nadal spotykałem się z buddystami. Ich nauka nie wyglądała źle. Powtarzali, że będąc buddysta można też praktykować inne religie, że to nie jest nic złego. Odebrałem to jako swego rodzaju światowy ekumenizm. Oni nawet pomagali innym kościołom na drodze medytacji. Z zewnątrz wyglądało to bardzo mądrze i zachęcająco. Jednocześnie zawsze było coś, co nie dawało spokoju i zaufania. Uświadomiłem sobie, że zaczynam się zmieniać, zachowywać się w sposób dla mnie obcy. Jakbym to nie był ja. Miałem wrażenie, że zaczynam otwierać się na zupełnie innego ducha, który zaczyna mną kierować. Wtedy rozpocząłem medytacje do Zielonej Tary. Nauczono mnie mantry, tłumacząc mi, że zdanie, które śpiewam nic nie znaczy, jest tylko formą dźwięków kosmicznych.

Zobacz również: Prorok mormonów łamie zasady własnej wiary. Zobacz jak.

Cały czas szukałem. Buddyzm nie był, na pierwszy rzut oka, ewidentnie zły, więc chciałem go bliżej poznać. Któregoś dnia nadarzyła się okazja na rozmowę z Lamą. Poszedłem do niego, Lama rozłożył swoje przyrządy, naczynia, karteczki z modlitwami i zaczął odprawiać jakąś formę modlitwy w sanskrycie tybetańskim. Sądziłem, że przygotowuje się do rozmowy ze mną. Nagle kazał mi powtarzać jego słowa, zrobiłem to, potem obciął mi włosy, pomieszał je z ryżem i dalej odprawiał swoje modlitwy. W pewnym momencie powiedział do mnie: Teraz się pokłoń. Pokłoniłem się, po czym chciałem zapytać, co się właściwie dzieje. Zapytałem go, a on wypisuje mi moje nowe imię i mówi: przyjąłeś schronienie w nauczycielu buddyjskim. Jesteś buddystą.

Zobacz również: Jak działają szpiedzy amerykańscy. Dlaczego funkcjonują pod postacią sekt.

Miałem mieszane uczucia, przecież nie o to mi chodziło. On nie powiedział mi, co robi, nie zapytał, czy ja tego chcę. Wtedy po raz pierwszy zacząłem mieć wątpliwości. Przecież to, co on przed chwilą zrobił, było niezupełnie fair.

Zobacz również: Świątynia mormonów w środku nagrana ukrytą kamerą. Tajne obrzędy.

Mimo obaw pozostałem. Po jakimś czasie zauważyłem, że przejąłem ich sposób myślenia i mówienia. Poznawałem coraz bardziej zaawansowanych buddystów, przyjmowałem coraz silniejsze inicjacje (czyli przejęcie mocy jakiegoś bóstwa, aby się na nie otworzyć, aby mogło we mnie działać.). Czułem się coraz bardziej obezwładniany. Obsesyjne wręcz myśli: jedz tam, jedz tam i rób to. Ludzie związani z mistrzem nie dawali mi spokoju, codziennie dzwonili, przyjeżdżali do mnie, nie sposób się było od nich oderwać. Wszystko z uśmiechem.

Dopiero później okazało się, że skoro już tak daleko wszedłem, to muszę się wyrzec wszystkiego. Należało się wyrzec Chrystusa i jego drogi, która nie była tutaj akceptowana. Przeszedłem kolejną inicjacje. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że nas wszystkich łapano w pułapkę, a skoro daliśmy się złapać, to należymy do nich. Powiedziano mi wprost: należysz do nas, jeśli się nie podporządkujesz, zniszczymy cię. Kapłan albo bóstwo, któremu się podporządkowałem, miał pełne prawo do działania we mnie. To on dyktował prawa. Gdy prawo się zmieni, on powie, co mam robić. Może powiedzieć tak, a następnym razem coś zupełnie innego. Coś całkowicie sprzecznego z wcześniejszą opinią lub nakazem.

Gdy wchodziłem w grupę, nie zdawałem sobie sprawy, w jak niebezpieczną sprawę się angażuje. Niebezpieczeństwo polegało na manipulacji świadomością. Pewne rzeczy wchodzą tak głęboko w podświadomość, obezwładniają do tego stopnia, że człowiek przestaje panować nad sobą, nad swoim życiem, osobowością. Coś obcego zaczyna dyktować warunki jak żyć i co mówić. W ten sposób mistrz zaczął zmuszać mnie do postępowania według jego woli, a nie mojej. Duchowość buddyjska nie daje wolności woli. Byłem jak zahipnotyzowany, on panował nad moja świadomością, systemem wartości. Zacząłem wątpić, czy rzeczy, które zawsze uważałem za złe, faktycznie są złe. Moja psychika zaczęła się zmieniać, byłem manipulowany przez osobowość silniejszą od mojej, która dążyła do zapanowania nade mną.

Manipulacją było nawet śpiewanie mantry. Nieprawdą jest to, co mówili mi na początku, że mantra to tylko jakieś tam dźwięki. Mantra oznacza, że ja oddaje tobie – czyli bogu, którego imię śpiewam – pokłon i czczę ciebie. Powtarzając to, zaprasza się go do siebie, do swojego życia, a on przychodzi. Teraz, po latach, staram się zapomnieć wszystkie mantry, które kiedyś śpiewałem.

W buddyzmie istnieje cała grupa demonów, najważniejszym z nich jest Mahakala, który jest jakby głównodowodzącym demonów, do niego codziennie odprawia się modły, aby był na posługi mistrzów. Jego zadaniem jest chronić naukę i mistrzów; są też demony, które mają odcinać człowieka od pewnych rzeczy, do których jest przywiązany. Demony są jakby ochraniarzami bóstw. Znam dziewczynę, która wyszła z sekty, ale po jej opuszczeniu miała taką tendencje do zła, że uczestniczyła w czarnych mszach, że do tej pory stosuje czarną magie, ma na głowie wytatuowane trzy szóstki; demonizm wyniesiony z sekty tkwi w niej. Gdy ją obraziłem któregoś wieczoru, bo miałem już dość tego wszystkiego, co ona robiła, nagle nie mogłem przespać nocy, zaczęły się takie rzeczy ze mną dziać, że nie mogłem zasnąć. Jak Lama, który daje człowiekowi schronienie, pobiera jego włosy potrzebne do rytuału, do magii, która dobru nie służy, tak ona zrobiła coś podobnego, a wyniosła to z sekty. Magia jest bronią bardziej niebezpieczną niż się nam wydaje.

W sekcie przerażającą była ciągła kontrola. Kiedyś odebrałem telefon; dzwoni jeden ze współwyznawców, i pyta: czemu ty nie medytujesz? Nagle zrozumiałem, że to jest tak, jakbym się podłączył do kontaktu, którym płynie obca duchowość. Zostałem podłączony i jestem jednym z nich, a oni doskonale wiedzą, co robię, ja też wiedziałem, co robią inni. Doskonale wiedziałem, co myślą, wiedziałem, od kogo jest telefon, list, kto na mnie czeka w domu. Czułem się jak małpa w cyrku. Zgubiłem gdzieś radość i miłość, którą miałem. Do tej pory jest mi ciężko, choć one wracają.

Jeszcze przed inicjacją prześladowało mnie pytanie, czy droga, którą idę, doprowadzi mnie do Boga. Pytałem o to wielu mistrzów, żaden mi nie odpowiedział. Widzieli, że na szyi zawieszony mam krzyżyk, wyczuwali, że jestem w stanie łaski, że nie rezygnuje z Chrystusa. Aż w końcu spotkałem mistrza, który powiedział: tak, buddyzm i chrześcijaństwo nie wykluczają się. Idź obiema drogami. Zaufałem mu. Wiedział o tym, położył mi dłonie na głowie i wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Po wyjściu z jego pokoju zerwałem krzyżyk, nie mogłem się modlić, zupełnie straciłem kontakt z Bogiem. Wpadłem w pułapkę. Zostałem oszukany po to, aby mnie odłączyć od Chrystusa. Nie można iść obiema drogami. Wszystko nagle stało się jasne, ale z drugiej strony coś mi mówiło, że jest za późno, jesteś już mój, musisz wykonywać moją wolę. O nie, myślę sobie, tego jest już za dużo, i tej czarnej magii, i zaklęć, podstępów, oszustw i kłamstw. Miałem dość. Wiedziałem już, że to nie pochodzi od Boga, nie pochodzi od Dobra, chciałem z tym zerwać. Wziąłem Pismo Święte, zacząłem czytać Ewangelie i zasnąłem. Nagle, otwarły się drzwi do pokoju. Obudziłem się, czując potworny lęk przed czymś, co było w środku, a czego nie widziałem. Coś, co weszło przez te otwarte drzwi. Potem zapadłem w sen. Koszmarny sen. Czułem, że dzieje się coś niedobrego, że będzie bardzo źle. Miałem uczucie utraty wszystkiego i równocześnie chęć uwolnienia się. Im więcej się modliłem, tym gorsze noce przeżywałem, obsesje, leki, myśli samobójcze. Najgorsza była świadomość oddzielenia od Boga. Nagle poczułem się sam. To było najgorsze, co w swoim życiu przeżyłem Wszystko bym wytrzymał, ale nie mogłem ścierpieć oddzielenia od Chrystusa. Ten stan trwał miesiącami. Modliłem się, a jakiś głos mówił: spokojnie, skończ z tym, a wszystko minie. Czułem się tak, jakbym był przez nich prześladowany

Pewnej nocy śnił mi się jeden z mistrzów. Stał przede mną, w ręce miałem krzyż, a on pytał: czy możesz to odrzucić? Nie potrafiłem. Obudziłem i pomyślałem: racja, przecież nie zrobiłbym tego. Proces uwolnienia się trwał bardzo długo

Teraz wiem, jak bardzo Chrystusowi na mnie zależało, skoro mimo tego, że go odrzuciłem, otwarłem się na całkowicie inna duchowość, nie mającą z Chrystusem nic wspólnego, on stale upominał się o mnie i nie przestawał mnie kochać. To On pokazał mi, do czego prowadzi sekta i równocześnie pokazał, kim jest On – Chrystus, który mnie z tego wyciągnął. Zawsze, gdy o nim myślę, odczuwam ogromną radość i miłość. Miłość, która jest nie do porównania z żadną inną formą miłości. Kochałem kiedyś kobietę. Byłem zakochany po uszy, wiem, jak wspaniale i piękne to było uczucie móc kogoś kochać. Jednak to, co daje Bóg, jest o wiele, wiele większe, piękniejsze, mocniejsze…

Romek

Artykuł z archiwum strony www.opoka.org.pl

Copyright by Dominikański Ośrodek Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach

opr. TG/PO

Źródło zdjęcia: Pixabay

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Zamknij